Zostałem poproszony przez braci o napisanie tekstu, który odpowiedziałby na pytanie dlaczego warto zainteresować się, a nawet wstąpić do naszego Bractwa. „Pięć zdań wystarczy” – usłyszałem. W pierwszym odruchu pomyślałem sobie, że zrobię to w stylu marketingowym: „ wstąpcie do naszego bractwa, a dzięki temu, poprawicie swoje stosunki z Bogiem, podniesiecie swoją kulturę religijną, bardziej świadomie będziecie uczestniczyć w mszach świętych i innych nabożeństwach, osiągniecie stan pełnego skupienia podczas modlitw” itd. Po chwili jednak zacząłem mieć wątpliwości i zdecydowałem się zamiast agitki napisać osobiste świadectwo, czyli nie „dlaczego warto”, lecz jak wpłynęło na mnie, na moje życie, na moje relacje z Panem Bogiem, uczestnictwo w Bractwie Fraternitas Jesu.
Przed wstąpieniem do Bractwa moja religijność była podobna do tej jaką charakteryzuje się zdecydowana większość wierzących Polaków: starałem się być co niedzielę na mszy św., odmawiałem modlitwę rano i wieczór, zachowywałem nakazane posty, owszem grzeszyłem, ale i spowiadałem się. Starałem się utrzymywać poprawne stosunki z Panem Bogiem, ale na dystans i też wolałem, aby i On nie zbliżał się za bardzo. Po prostu każdy z nas miał swój świat, a oba światy niezbyt często zachodziły na siebie. Można powiedzieć porządny katolik czegóż jeszcze wymagać.
Pierwsze zmiany w dobrym kierunku wywołał u mnie stan wojenny. W Krakowie prasę najpopularniejszą w tym okresie reprezentowała hybryda GaDzieEcho, ale także Tygodnik Powszechny. Z braku innych możliwości zacząłem w miarę regularnie czytać ten ostatni i dzięki temu zaczęły do mnie docierać rzeczy podstawowe np.: że podczas mszy świętej Jezus Chrystus prawdziwie na ołtarzu ofiaruje się za nasze grzechy. Zacząłem odkrywać prawdy podstawowe, takie które powinienem wynieść z lekcji religii, ale albo jakoś do mnie nie dotarły, albo burzliwe życie najpierw młodzieńca a potem już w średnim wieku, ale wciąż niedorosłego faceta, skutecznie wymazały nawet podstawowe zasady religii. Może zresztą teoretycznie coś tam wiedziałem, ale ta wiedza minimalnie wpływała na moje życie.
W takim stanie mojej „dojrzałości” religijnej Opatrzność zadecydowała, że powinienem stać się jednym z założycieli Bractwa. Uczestnictwo w działalności Bractwa, comiesięczne spotkania brackie, dni skupienia, wymagały ode mnie czytania Katechizmu Kościoła Katolickiego, książek, których autorami były wybitne postacie katolicyzmu, dokonywania codziennie rachunku sumienia, codziennego czytania Pisma Świętego lub odmawiania brewiarza. Początkowo wszystko to było dla mnie uciążliwe i raczej trudnym obowiązkiem niż radością i przywilejem. Największym odkryciem dla mnie było to, że moja relacja z Bogiem winna być przesiąknięta miłością, a nie stosunkiem przełożony – podwładny. On jest naprawdę Ojcem, który kocha, pomaga, strofuje dla naszego dobra. Ale ta przemiana relacji z Panem Bogiem nie dokonuje się tak łatwo. Trudno mi było uwierzyć, że Bóg naprawdę mnie kocha, mnie grzesznika, który często sam ze sobą nie może dać sobie rady. Dzięki Bractwu lektura Pisma Świętego od deski do deski (przeczytałem cztery razy teraz czytam piąty raz), odmawianie brewiarza, a zwłaszcza Psalmów z każdej części, chyba po dziesięciu latach pomogły mi zaufać, że chyba Pan Bóg mnie jednak kocha, chce mojego dobra, jego przykazania służą mojemu dobru a nie zniewoleniu, że to wiara nas zbawia, a nie uczynki. To ostatnie było dla mnie odkryciem, którego dokonałem tylko i wyłącznie dzięki lekturze Pisma Świętego i wymianie myśli wewnątrz Bractwa. Rzeczywiście, jeżeli tylko nasze dobre uczynki (czyli dobre sprawowanie) zapewniają nam zbawienie to przecież Jezus Chrystus niepotrzebnie się urodził i cierpiał. My to sami załatwiamy: którzy są bez skazy idą do nieba, a grzesznicy do piekła. Sucha sprawiedliwość i nic więcej. Tak te sprawy też i ja widziałem przed Bractwem. I dlatego moja wiara była bez miłości. Teraz wiem, że nie ma wiary bez miłości. Miłości niewymuszonej przez Boga. Wiem, że Bóg mnie kocha i chcę bardzo Go kochać, chociaż nie zawsze to mi wychodzi, ale bardzo chcę, bo jest najlepszym, wyrozumiałym, opiekuńczym Ojcem, Bratem i Duchem miłości.
Mimo tych 10 lat uczestnictwa w Bractwie bywa, że mam wątpliwości czy zostanę zbawiony, czasami ten strach mnie ogarnia. Ale jest on o wiele mniejszy bo im więcej poznaję Boga dzięki lekturze Pisma Świętego, dzięki dyskusjom i rozmowom w czasie brackich spotkań, lekturom, modlitwom tym bardziej dociera do mnie miłosierdzie Boże, zaczynam wierzyć, że i mnie można pokochać i wybaczyć mi zło, które zdarzyło mi się w całym moim życiu wyrządzić. Człowiek w swoim życiu od najmłodszych lat doświadcza tak różnych rzeczy, że bywa, że ma kłopoty z akceptacją samego siebie, nie lubi siebie, więc jako konsekwencja tego stanu jest to, że nie lubi i innych ludzi, nie potrafi kochać. Okres intensywnego zwrócenia się do Boga (m.in. dzięki Bractwu) uświadomił mi, że jeżeli siebie nie kocham nie jestem w stanie kochać Boga i bliźnich a to oznacza, że nie jestem w stanie wypełnić najważniejszego przykazania chrześcijaństwa tzn. miłości Boga i bliźniego. Bez pomocy nie nauczymy się kochać Boga a zwłaszcza siebie i bliźnich - bo chodzi tu o szczególną miłość, której najwyższym celem jest dobro osoby kochanej, ofiarowanie siebie jej i dla niej. Nie o to chodzi, aby dominować, szukać tylko swojej korzyści, wykorzystywać i eksploatować innych, ale aby oni pięknieli i wzrastali w swojej duchowości, aby też dzięki nam zostali zbawieni.
Bractwo mnie zmieniło; dzięki Bractwu nie zmieniam kanału w telewizorze, gdy widzę program religijny, sięgam po mądre książki religijne, aktywnie wykorzystałem Jubileuszowy Rok Miłosierdzia, modlitwa nie jest dla mnie mniejszym lub większym przymusem, lecz spotkaniem z Bogiem, czynię rachunek sumienia codziennie, Bractwo nauczyło mnie kontemplacji, wreszcie dzięki Bractwu jestem w stanie dać takie świadectwo jak to powyżej – chcę mówić o Bogu innym i coraz lepiej wiem, co mam mówić.
Podejrzewam, że byłem egoistą, raczej nieskorym do przyjaźni, powierzchowne znajomości były dla mnie bezpieczniejsze. Bractwo zmusiło mnie do akceptowania innych, do dopuszczania innych do głębszych relacji ze mną, do działania dla dobra innych, a ostatnio uświadomiło mi, że moje grzechy nie są moją własnością (że nic innym do tego, poza spowiednikiem), lecz, że uderzają one także w Bractwo, w jego porządek i ład moralny. Zatem działanie w Bractwie otwiera serce na prawa i potrzeby innych, już nie tylko rodziny i Bractwa, ale znacznie szerzej. Uwrażliwia.
Oto w dużym skrócie co Bractwu zawdzięczam. Jeżeli chcesz, dołącz do nas. Będziemy na Ciebie czekać.
Brat Tadeusz